Od `85 roku związany z zespołem Voo Voo. Saksofonista, producent muzyczny, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej. Współpracował m.in. z Zakopowerem i Tie Break. Właśnie ukazała się płyta jego autorskiego projektu Mateusz Pospieszalski Quintet, pt. ,,Tralala". Pod pretekstem mody Mateo opowiedział mi m.in., co jest dla niego ważne, gdy wychodzi na scenę i czego nie lubi w mentalności Polaków.
Róża Augustyniak: Niektórzy mężczyźni uważają, że temat mody, czy ubrań jest zarezerwowany dla kobiet. Ty zdaje się, lubisz dobre, eleganckie ubrania i nie masz problemu, żeby o tym mówić.
Mateusz Pospieszalski: Uważam, że moda, stylistka i to wokół czego obraca się człowiek, to najbardziej naturalna rzecz. Jeżeli są możliwości i ktoś się postara, może być designerski. Wizerunek buduje się na bazie rzeczy, które nam się podobają, które chcemy nosić i które są dostępne. W dzisiejszych czasach, jeżeli ma się czas i lubi tym zajmować, można gmerać np. w internecie, który jest ogromną skarbnicą fajnych rzeczy. Ja akurat jestem w tym słaby. Poza tym jest pewien problem – w naszym kraju, gdy założy się beret, wytyka się go palcami i mówi: ,,patrz, jaki głupek”. Mam wiele takich doświadczeń. Ludzie naśmiewają się z tego, co jest dla nich obce. Sam uwielbiam oryginalne rzeczy, natomiast chcę mieć też wygodę psychiczną, że nikt nie będzie mnie wytykał palcami. Nie chcę być jak kanarek między wróblami, bo czasami boję się, że mnie zadziobią.
Zaskoczyłeś mnie – nie powiedziałabym, że ubierasz się kontrowersyjnie.
Pamiętam, jak mając na sobie płaszcz i beret na głowie, wysiadłem z pociągu w Kędzierzynie Koźlu. Z wagonu piętrowego jakieś nastolatki zaczęły krzyczeć w moim kierunku: ,,pedał, dziwak”. To było absolutnie irracjonalne naśmiewanie się ze mnie, w sposób dosadny. Takie sytuacje nie są miłe. Problem w naszym narodzie polega na tym, że nie jesteśmy tolerancyjni. Jeżeli zakładam kolorowy płaszcz, to w dużym mieście jeszcze to przejdzie, ale jak jadę pociągiem i trafia mi się przesiadka np. w Koluszkach, jestem narażony na łganie. Okazuje się, że naród wie lepiej niż ja, jaki kolor jest dla mnie dobry, a ja patrzę na naród i on jest szary, bo chce być szary. Chłopaki w mniejszych miastach mają w swoim otoczeniu samych kolegów w kapturkach czy w dresach i według nich wszyscy mają się tak ubierać. Niestety, im mniejsze miasto i większa bieda, tym więcej dresów. Co ciekawe, sama moda wyszukuje to, co jest najbardziej popularne i okazuje się, że dresy są modne i fajnie jest nosić np. marynarkę do dresu.
"Jest coś takiego jak odpowiedzialność sceniczna. W momencie, kiedy wchodzę na scenę, uwielbiam być odświętny i świeży. Na scenie buduję coś, tylko i wyłącznie w tym miejscu i czasie."
Ty na szczęście wolisz marynarki. Spotkałam cię kiedyś przed koncertem w Warszawie – wybierałeś się akurat po marynarkę do sklepu, żeby móc założyć ją wieczorem.
Jest coś takiego jak odpowiedzialność sceniczna. W momencie, kiedy wchodzę na scenę, uwielbiam być odświętny i świeży. Na scenie buduję coś, tylko i wyłącznie w tym miejscu i czasie. Coś, co jest dla mnie niebywale ważne. Zawsze przebieram się przed wejściem na scenę. Miewam problem, kiedy jestem w trasie – wtedy czasami tej odświętności mi brakuje, bo nie mogę zabrać ze sobą kontenera świeżych rzeczy, zwłaszcza że często podróżuję pociągami. Szacunek dla publiczność jest ważny, tak samo jak szacunek dla ludzi, z którymi spędza się święta. Pod względem ubioru obie sytuacje są dla mnie pokrewne. Kiedy spędzam święta z rodziną, każdy ubiera się odświętnie. Koncert jest dla mnie święty, w związku z tym zawsze zakładam świeżą koszulę i marynarkę. Identyczne mogłem mieć na sobie w ciągu dnia, ale to, że zmieniam je na koncert, daje mi poczucie czegoś nowego. Oczywiście, nie było tak 30 lat temu w Jarocinie, kiedy niczego w naszym kraju nie można było dostać. Wtedy liczyło się to, żeby być naturalnym i się nie przebierać. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że przebieranie się to nie jest sztuczność, tylko właśnie odświętność, która wynika z wyjątkowości stania na scenie. Jestem muzykiem improwizującym, dlatego każdy koncert jest inny. To trochę jak skok z wieżowca. Skaczę, bo wiem, że stać mnie na to, żeby rozwinąć skrzydła, ale w momencie kiedy to się dzieje przeżywam pewne podekscytowanie, lekki strach i tremę. Biorę jednak odpowiedzialność za to, co robię. Jeżeli skaczesz, to fruń i utrzymuj się na powierzchni, żeby się nie rozbić. Ja oczywiście wiem, co robię – takie elementy jak czucie, wiedza, koncepcja i praktyka, to podstawa każdej dziedziny.
To, że zacząłeś przywiązywać większą uwagę do ubrań, było wynikiem poprawy sytuacji materialnej?
Przede wszystkim zmiany możliwości. Kiedyś trzeba było wyjeżdżać na Zachód, żeby upolować coś atrakcyjnego w second handzie. W latach 80-tych byłem bardzo dumny ze skórzanej kurtki i spodni. Miałem dzięki nim naprawdę świetny wizerunek i byłem zupełnie inny. Spodnie dostałem od siostry, która mieszka w Paryżu i chodziłem w nich od rana do wieczora. Były trochę za krótkie i z biegiem czasu zrobiły się wyświechtane, ale wtedy, gdy człowiek coś zdobył, trzymał się tego kurczowo. Pamiętam też jak skradziono mi skórę podczas koncertu w Domu Kultury na Psim Polu, kiedy graliśmy z Voo Voo. Zrzuciłem ją z siebie, bo było mi gorąco i ktoś z tłumu wyciągnął po nią rękę. Albo chciał mieć cząstkę mnie, albo zazdrościł mi tej kurtki. Każda fajna rzecz była obiektem pożądania. To był czas paczek od rodziny zza granicy. Można też było uszyć coś u krawcowej albo poprosić o to żonę. Wkraczając w sytuację dobrobytu, w której jesteśmy do dziś – wszystko stało się dostępne. Wszędzie mamy Zarę, H&M, Żabkę i inne firmy, które wykorzystują nasze pragnienia. To, co oferują jest powszechne. Ja nauczyłem się jakości. Nie jestem w stanie kupić złej rzeczy i w niej chodzić. Moje ubrania muszą być wygodne.
"Problem w naszym narodzie polega na tym, że nie jesteśmy tolerancyjni. (...) Okazuje się, że naród wie lepiej niż ja, jaki kolor jest dla mnie dobry, a ja patrzę na naród i on jest szary, bo chce być szary."
Nie tylko ładne, eleganckie ubrania są czymś, co lubisz, ale z tego, co wiem także wnętrza.
Wszystko musi być przede wszystkim praktyczne. Przed wybudowaniem domu, w którym teraz mieszkam, spędzałem wieczory nad kartką papieru i kombinowałem. Wyobrażałem sobie, co będzie praktyczne i w jaki sposób będzie można to osiągnąć. Cała koncepcja rozkładu domu, którą później w projektach ujął architekt, jest moja i mojej żony. Poza drobiazgami, niewiele rzeczy bym zmienił. Estetyka miejsca, w którym mieszkam jest dla mnie absolutnie priorytetowa. Uwielbiam przestrzenie, w których jest mnóstwo światła i okien. Lubię czuć swobodę. Niestety nie udało mi się tego osiągnąć w mojej pracowni – jest tam trochę ciemno przez wytłumienie, które musiałem zainstalować. Bardzo ważne są dla mnie strony świata i widok, który jest najbardziej istotny w miejscu, w którym mieszkam. Zdecydowałem się zamieszkać w lesie m.in. po to, żeby móc patrzeć na drzewa. Uwielbiam przestrzeń, wychowałem się na przestrzeni i kocham widzieć horyzont, który kojarzy mi się trochę z miłością. Można się w nim zatopić.
Wspomniałeś o wyobraźni – wiesz, że psychologowie radzą, żeby wyobrażać sobie rzeczy, których się pragnie, tak samo jak miłe sytuacje, żeby pozytywnie nastrajać umysł? Skoro naturalnie masz taki odruch, musisz być bardzo zdrowym człowiekiem!
W mojej wyobraźni czasami zbyt wiele się dzieje. Z jednej strony wyobraźnia jest czymś, co chciałoby się rozwijać, a z drugiej, może być przytłaczająca, kiedy za dużo myśli kłębi się w głowie. Poza tym czasem bywam zmęczony tym, ile czasu muszę spędzać przed komputerem np. na odpisywaniu na maile. Zdarza się, że zajmuje mi to nawet parę godzin.
Są muzycy i inni artyści, którzy wydaje mi się, realizują się w ramach kaprysu – czekają na wizję i natchnienie, żeby coś zrobić, a ty pracujesz full time – masz bardzo dużo pracy i traktujesz to chyba jak ,,normalny” zawód, który daje ci przyjemność.
Większość mojego życia obraca się wokół tego, że jestem producentem, kompozytorem albo robię jakieś większe projekty dla kogoś i poświęcam temu mnóstwo energii. Pracowałem m. in. z Zakopowerem, brałem udział w dużych koncertach itd. Myślę, że ci, którzy pracują dla siebie, przede wszystkim nie mają ciśnienia. Ponieważ lubię robić to, co robię, w momencie kiedy wyłania się kolejny projekt, wchodzę w niego. Ciągle pojawiają się nowe pomysły na koncerty, spektakle i ja to lubię i bardzo dobrze się w tym czuję, natomiast po każdej z tych rzeczy, jestem trochę zmęczony psychicznie i chciałbym się zresetować i wtedy mam czasem mniej zapału na własne działania. Mimo to, uwielbiam robić to, co robię i pod tym względem jestem szczęśliwy. Gdyby mi za to nie płacili, byłoby gorzej, ale i tak bym to robił, bo wtedy można dostać jeszcze więcej niż sobie wyobrażamy. Jeżeli przestaniemy mówić o pieniądzach, zaczniemy robić sztukę, a jeżeli robimy sztukę, później okazuje się, że nam za to płacą (śmiech).
Wracając do wizerunku – razem z Wojtkiem Waglewskim stanowicie bardzo stylowy duet. Zdarza się wam słyszeć słowa uznania pod tym kątem? Są między wami rozmowy na temat ubrań?
Szczerze mówiąc nie bardzo. Czasami któryś z nas pochwali coś u drugiego. Oczywiście widzimy, gdy ktoś ma coś nowego i fajne jest to, że człowiek to zauważa. To mobilizujące i napędzające.
A przyglądasz się temu, co noszą i jak wyglądają twoi inni koledzy?
Wiadomo, że człowiek obserwuje. Ja też cały czas obserwuję świat. Trudno byłoby nie zwracać uwagi na to, jak ktoś wygląda.
Niektórzy muzycy lubią się wyróżniać na scenie, a nawet szokować – jak się do tego odnosisz?
Należy rozróżnić dwie kwestie. Ja lubię odświętne ubrania, tak jak już powiedziałem, wychodzi się na scenę takim, jakim się jest, tylko odświętnie, świeżo. Natomiast przebieranie się w strój, w którym nie mogłoby się funkcjonować na co dzień i zakładanie na scenę czegoś, czego nigdy się na sobie nie miało, tylko na jedną chwilę, żeby zabłysnąć, to dla mnie traktowanie sceny jako wygłup lub karnawał. Taka potrzeba bycia odjazdowym tylko na chwilę jest kuglarzeniem… Oczywiście, jeżeli ktoś się w tym realizuje, nie krytykuję tego, ale sam w takiej sytuacji czułbym się nieswojo. Najlepiej czuję się w rzeczach odświętnych i myślę, że fajnie jest być na scenie takim samym, jakim się jest w życiu.
Zdjęcia: Mikołaj Rutkowski, Jacek Poremba
Od `85 roku związany z zespołem Voo Voo. Saksofonista, producent muzyczny, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej. Współpracował m.in. z Zakopowerem i Tie Break. Właśnie ukazała się płyta jego autorskiego projektu Mateusz Pospieszalski Quintet, pt. ,,Tralala". Pod pretekstem mody Mateo opowiedział mi m.in., co jest dla niego ważne, gdy wychodzi na scenę i czego nie lubi w mentalności Polaków.
Róża Augustyniak: Niektórzy mężczyźni uważają, że temat mody, czy ubrań jest zarezerwowany dla kobiet. Ty zdaje się, lubisz dobre, eleganckie ubrania i nie masz problemu, żeby o tym mówić.
Mateusz Pospieszalski: Uważam, że moda, stylistka i to wokół czego obraca się człowiek, to najbardziej naturalna rzecz. Jeżeli są możliwości i ktoś się postara, może być designerski. Wizerunek buduje się na bazie rzeczy, które nam się podobają, które chcemy nosić i które są dostępne. W dzisiejszych czasach, jeżeli ma się czas i lubi tym zajmować, można gmerać np. w internecie, który jest ogromną skarbnicą fajnych rzeczy. Ja akurat jestem w tym słaby. Poza tym jest pewien problem – w naszym kraju, gdy założy się beret, wytyka się go palcami i mówi: ,,patrz, jaki głupek”. Mam wiele takich doświadczeń. Ludzie naśmiewają się z tego, co jest dla nich obce. Sam uwielbiam oryginalne rzeczy, natomiast chcę mieć też wygodę psychiczną, że nikt nie będzie mnie wytykał palcami. Nie chcę być jak kanarek między wróblami, bo czasami boję się, że mnie zadziobią.
Zaskoczyłeś mnie – nie powiedziałabym, że ubierasz się kontrowersyjnie.
Pamiętam, jak mając na sobie płaszcz i beret na głowie, wysiadłem z pociągu w Kędzierzynie Koźlu. Z wagonu piętrowego jakieś nastolatki zaczęły krzyczeć w moim kierunku: ,,pedał, dziwak”. To było absolutnie irracjonalne naśmiewanie się ze mnie, w sposób dosadny. Takie sytuacje nie są miłe. Problem w naszym narodzie polega na tym, że nie jesteśmy tolerancyjni. Jeżeli zakładam kolorowy płaszcz, to w dużym mieście jeszcze to przejdzie, ale jak jadę pociągiem i trafia mi się przesiadka np. w Koluszkach, jestem narażony na łganie. Okazuje się, że naród wie lepiej niż ja, jaki kolor jest dla mnie dobry, a ja patrzę na naród i on jest szary, bo chce być szary. Chłopaki w mniejszych miastach mają w swoim otoczeniu samych kolegów w kapturkach czy w dresach i według nich wszyscy mają się tak ubierać. Niestety, im mniejsze miasto i większa bieda, tym więcej dresów. Co ciekawe, sama moda wyszukuje to, co jest najbardziej popularne i okazuje się, że dresy są modne i fajnie jest nosić np. marynarkę do dresu.
"Jest coś takiego jak odpowiedzialność sceniczna. W momencie, kiedy wchodzę na scenę, uwielbiam być odświętny i świeży. Na scenie buduję coś, tylko i wyłącznie w tym miejscu i czasie."
Ty na szczęście wolisz marynarki. Spotkałam cię kiedyś przed koncertem w Warszawie – wybierałeś się akurat po marynarkę do sklepu, żeby móc założyć ją wieczorem.
Jest coś takiego jak odpowiedzialność sceniczna. W momencie, kiedy wchodzę na scenę, uwielbiam być odświętny i świeży. Na scenie buduję coś, tylko i wyłącznie w tym miejscu i czasie. Coś, co jest dla mnie niebywale ważne. Zawsze przebieram się przed wejściem na scenę. Miewam problem, kiedy jestem w trasie – wtedy czasami tej odświętności mi brakuje, bo nie mogę zabrać ze sobą kontenera świeżych rzeczy, zwłaszcza że często podróżuję pociągami. Szacunek dla publiczność jest ważny, tak samo jak szacunek dla ludzi, z którymi spędza się święta. Pod względem ubioru obie sytuacje są dla mnie pokrewne. Kiedy spędzam święta z rodziną, każdy ubiera się odświętnie. Koncert jest dla mnie święty, w związku z tym zawsze zakładam świeżą koszulę i marynarkę. Identyczne mogłem mieć na sobie w ciągu dnia, ale to, że zmieniam je na koncert, daje mi poczucie czegoś nowego. Oczywiście, nie było tak 30 lat temu w Jarocinie, kiedy niczego w naszym kraju nie można było dostać. Wtedy liczyło się to, żeby być naturalnym i się nie przebierać. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że przebieranie się to nie jest sztuczność, tylko właśnie odświętność, która wynika z wyjątkowości stania na scenie. Jestem muzykiem improwizującym, dlatego każdy koncert jest inny. To trochę jak skok z wieżowca. Skaczę, bo wiem, że stać mnie na to, żeby rozwinąć skrzydła, ale w momencie kiedy to się dzieje przeżywam pewne podekscytowanie, lekki strach i tremę. Biorę jednak odpowiedzialność za to, co robię. Jeżeli skaczesz, to fruń i utrzymuj się na powierzchni, żeby się nie rozbić. Ja oczywiście wiem, co robię – takie elementy jak czucie, wiedza, koncepcja i praktyka, to podstawa każdej dziedziny.
To, że zacząłeś przywiązywać większą uwagę do ubrań, było wynikiem poprawy sytuacji materialnej?
Przede wszystkim zmiany możliwości. Kiedyś trzeba było wyjeżdżać na Zachód, żeby upolować coś atrakcyjnego w second handzie. W latach 80-tych byłem bardzo dumny ze skórzanej kurtki i spodni. Miałem dzięki nim naprawdę świetny wizerunek i byłem zupełnie inny. Spodnie dostałem od siostry, która mieszka w Paryżu i chodziłem w nich od rana do wieczora. Były trochę za krótkie i z biegiem czasu zrobiły się wyświechtane, ale wtedy, gdy człowiek coś zdobył, trzymał się tego kurczowo. Pamiętam też jak skradziono mi skórę podczas koncertu w Domu Kultury na Psim Polu, kiedy graliśmy z Voo Voo. Zrzuciłem ją z siebie, bo było mi gorąco i ktoś z tłumu wyciągnął po nią rękę. Albo chciał mieć cząstkę mnie, albo zazdrościł mi tej kurtki. Każda fajna rzecz była obiektem pożądania. To był czas paczek od rodziny zza granicy. Można też było uszyć coś u krawcowej albo poprosić o to żonę. Wkraczając w sytuację dobrobytu, w której jesteśmy do dziś – wszystko stało się dostępne. Wszędzie mamy Zarę, H&M, Żabkę i inne firmy, które wykorzystują nasze pragnienia. To, co oferują jest powszechne. Ja nauczyłem się jakości. Nie jestem w stanie kupić złej rzeczy i w niej chodzić. Moje ubrania muszą być wygodne.
"Problem w naszym narodzie polega na tym, że nie jesteśmy tolerancyjni. (...) Okazuje się, że naród wie lepiej niż ja, jaki kolor jest dla mnie dobry, a ja patrzę na naród i on jest szary, bo chce być szary."
Nie tylko ładne, eleganckie ubrania są czymś, co lubisz, ale z tego, co wiem także wnętrza.
Wszystko musi być przede wszystkim praktyczne. Przed wybudowaniem domu, w którym teraz mieszkam, spędzałem wieczory nad kartką papieru i kombinowałem. Wyobrażałem sobie, co będzie praktyczne i w jaki sposób będzie można to osiągnąć. Cała koncepcja rozkładu domu, którą później w projektach ujął architekt, jest moja i mojej żony. Poza drobiazgami, niewiele rzeczy bym zmienił. Estetyka miejsca, w którym mieszkam jest dla mnie absolutnie priorytetowa. Uwielbiam przestrzenie, w których jest mnóstwo światła i okien. Lubię czuć swobodę. Niestety nie udało mi się tego osiągnąć w mojej pracowni – jest tam trochę ciemno przez wytłumienie, które musiałem zainstalować. Bardzo ważne są dla mnie strony świata i widok, który jest najbardziej istotny w miejscu, w którym mieszkam. Zdecydowałem się zamieszkać w lesie m.in. po to, żeby móc patrzeć na drzewa. Uwielbiam przestrzeń, wychowałem się na przestrzeni i kocham widzieć horyzont, który kojarzy mi się trochę z miłością. Można się w nim zatopić.
Wspomniałeś o wyobraźni – wiesz, że psychologowie radzą, żeby wyobrażać sobie rzeczy, których się pragnie, tak samo jak miłe sytuacje, żeby pozytywnie nastrajać umysł? Skoro naturalnie masz taki odruch, musisz być bardzo zdrowym człowiekiem!
W mojej wyobraźni czasami zbyt wiele się dzieje. Z jednej strony wyobraźnia jest czymś, co chciałoby się rozwijać, a z drugiej, może być przytłaczająca, kiedy za dużo myśli kłębi się w głowie. Poza tym czasem bywam zmęczony tym, ile czasu muszę spędzać przed komputerem np. na odpisywaniu na maile. Zdarza się, że zajmuje mi to nawet parę godzin.
Są muzycy i inni artyści, którzy wydaje mi się, realizują się w ramach kaprysu – czekają na wizję i natchnienie, żeby coś zrobić, a ty pracujesz full time – masz bardzo dużo pracy i traktujesz to chyba jak ,,normalny” zawód, który daje ci przyjemność.
Większość mojego życia obraca się wokół tego, że jestem producentem, kompozytorem albo robię jakieś większe projekty dla kogoś i poświęcam temu mnóstwo energii. Pracowałem m. in. z Zakopowerem, brałem udział w dużych koncertach itd. Myślę, że ci, którzy pracują dla siebie, przede wszystkim nie mają ciśnienia. Ponieważ lubię robić to, co robię, w momencie kiedy wyłania się kolejny projekt, wchodzę w niego. Ciągle pojawiają się nowe pomysły na koncerty, spektakle i ja to lubię i bardzo dobrze się w tym czuję, natomiast po każdej z tych rzeczy, jestem trochę zmęczony psychicznie i chciałbym się zresetować i wtedy mam czasem mniej zapału na własne działania. Mimo to, uwielbiam robić to, co robię i pod tym względem jestem szczęśliwy. Gdyby mi za to nie płacili, byłoby gorzej, ale i tak bym to robił, bo wtedy można dostać jeszcze więcej niż sobie wyobrażamy. Jeżeli przestaniemy mówić o pieniądzach, zaczniemy robić sztukę, a jeżeli robimy sztukę, później okazuje się, że nam za to płacą (śmiech).
Wracając do wizerunku – razem z Wojtkiem Waglewskim stanowicie bardzo stylowy duet. Zdarza się wam słyszeć słowa uznania pod tym kątem? Są między wami rozmowy na temat ubrań?
Szczerze mówiąc nie bardzo. Czasami któryś z nas pochwali coś u drugiego. Oczywiście widzimy, gdy ktoś ma coś nowego i fajne jest to, że człowiek to zauważa. To mobilizujące i napędzające.
A przyglądasz się temu, co noszą i jak wyglądają twoi inni koledzy?
Wiadomo, że człowiek obserwuje. Ja też cały czas obserwuję świat. Trudno byłoby nie zwracać uwagi na to, jak ktoś wygląda.
Niektórzy muzycy lubią się wyróżniać na scenie, a nawet szokować – jak się do tego odnosisz?
Należy rozróżnić dwie kwestie. Ja lubię odświętne ubrania, tak jak już powiedziałem, wychodzi się na scenę takim, jakim się jest, tylko odświętnie, świeżo. Natomiast przebieranie się w strój, w którym nie mogłoby się funkcjonować na co dzień i zakładanie na scenę czegoś, czego nigdy się na sobie nie miało, tylko na jedną chwilę, żeby zabłysnąć, to dla mnie traktowanie sceny jako wygłup lub karnawał. Taka potrzeba bycia odjazdowym tylko na chwilę jest kuglarzeniem… Oczywiście, jeżeli ktoś się w tym realizuje, nie krytykuję tego, ale sam w takiej sytuacji czułbym się nieswojo. Najlepiej czuję się w rzeczach odświętnych i myślę, że fajnie jest być na scenie takim samym, jakim się jest w życiu.
Zdjęcia: Mikołaj Rutkowski, Jacek Poremba