Osobowość telewizyjna, stylistka, wizażystka, przez osiem lat współtworząca i występująca w kultowym programie lat 90-tych ,,Lalamido". O kulisach pracy przy serialu ,,Niania" i ,,Tańcu z gwiazdami", swojej sukni ślubnej, którą prezentowała na wybiegu Linda Evangelista i tym dlaczego nie zatrudnia asystentek, opowiedziała mi Wiganna Papina.
Róża Augustyniak: Wiem, że w duszy gra ci barok. Samo to słowo po włosku oznacza ,,nietypowość’’, ,,dziwność’’ i takie są zdaje się twoje ulubione smaki w modzie.
Wiganna Papina: Barok jest mi niezwykle bliski. Od niego zaczęła się moja pasja do mody. Podczas studiów na Uniwersytecie Gdańskim wzięłam urlop dziekański i wyjechałam na rok do Italii. Włosi mają niezwykłą lekkość ogrywania baroku, który czasami bywa na pograniczu kiczu, ale jest to kicz wysmakowany i piękny i trudno się nim nie zachwycić. W Polsce koniec lat 80-tych był szary, a mnie interesowało wszystko, co jest kolorowe, ozdobne, a najlepiej kiedy jest tego dużo. Obecnie to, co tam wtedy widziałam, stało się normą, natomiast wtedy było nowością i wszyscy byli zdziwieni, że w taki sposób można podchodzić do mody, tym bardziej w Polsce. Tam kobiety nosiły kwiaty we włosach i wianki, łączyły ze sobą wzory, np. kwiatowy z paskami albo z kratką. Przez to, że tam mieszkałam, stałam się niezwykle otwarta na modę. Miałam czerwone włosy, nosiłam barokowe stroje, żaboty, olbrzymie klipsy Escady czy wyraziste, kapiące przepychem ubrania od Versace i Dolce & Gabbana. Myślę, że w dużej mierze przez to, że na tle szarości byłam malowniczą postacią, dostałam angaż w ,,Lalamido”. Robiłam takie wrażenie, że nie zastanawiano się ani minuty, czy mnie zatrudnić.
Opowiedz proszę coś więcej o tym, jak trafiłaś do ,,Lalamido”.
Razem ze Skibą i Konjem mijaliśmy się często na imprezach i współpracowaliśmy przy różnych projektach i video clipach. Pewnego dnia reżyserka Beata Dunajewska postanowiła połączyć naszą ekipę i zrealizować program, który przez osiem lat był emitowany na antenie polskiej dwójki, czyli nie był wcale niszowy. W pierwszym odcinku zagrał ze mną mój niespełna roczny syn. Nie rozumiem, gdy ktoś mówi, że nie ma czasu na dzieci, bo robi karierę. U mnie było odwrotnie.
Z jakimi reakcjami odbiorców programu się spotykałaś?
Ludzie wtedy byli spragnieni kolorów, energii, radości, nie było też jeszcze rozwiniętego internetu i co za tym idzie hejtu. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek krytykował ,,Lalamido” albo nasze stroje, wygląd czy zachowanie. Otaczała nas raczej dobra energia i zachwyt odbiorców, którzy cieszyli się, że w końcu widzą coś radosnego i niosącego pozytywne emocje, bo to był klucz do tego kabaretu. Myśmy się ze wszystkiego śmiali i nabijali ale w radosny sposób. Myślę, że wygląd rozczochranych szaleńców, w koszulach w kwiaty, kabaretkach i piórach – to wszystko podkręcało treści programu.
"Niektórym wydaje się, że skoro wywodzę się z ,,Lalamido” albo z “Tańca z gwiazdami”, nadaję się do pracy przy takich projektach jak ,,Niania”, a ja mam za sobą dwie wygrane kampanie prezydenckie i parlamentarne. Pracowałam przy ,,Faktach” w TVN-ie i ,,Wiadomościach” w TVP i na stałe współpracuję z politykami."
Pewnie wielu freaków w Polsce marzyło o tym, żeby mieć swój program, ale to wam się udało.
Wcale nie było wtedy tylu freaków! Myślę, że to my byliśmy w trudniejszym położeniu, bo mieszkaliśmy w Trójmieście, a nie w stolicy. Co prawda dzięki Yachowi Paszkiewiczowi wszystkie znane zespoły takie jak T.Love czy Kult, przyjeżdżały realizować do nas clipy. Warszawa była wtedy zachowawcza, tam królował pop. My mieliśmy dostęp do morza, a dzięki temu wielki świat i paczki ze Szwecji na wyciągnięcie ręki. Pamiętam, że nabijaliśmy się, że w Warszawie nie ma dżinsów.
Skąd wzięła się w tobie potrzeba wyróżniania się strojem jeszcze przed ,,Lalamido”?
Dużo podróżowałam. Mieszkałam w Wiedniu i w Italii. Moje otwarcie na świat i modę wzięło się z obserwacji ludzi w innych krajach. Mój ojciec mieszkał za granicą i odwiedzając go przywoziłam wszystko, co kolorowe. Teraz, gdy czasem stykam się z opiniami, że jakaś gwiazda źle się ubrała, myślę sobie, że po prostu wygląda inaczej, co nie znaczy źle.
Często za udziwnione stylizacje krytykowana jest Joanna Horodyńska.
Ja uwielbiam jej stylizacje. Uważam, że jest jedną z najlepiej ubranych stylistek w Polsce. Z Moniki Olejnik też niektórzy się nabijają, a ona ma najdroższe ubrania jakie istnieją, często zdjęte w całym zestawie prosto z manekina od zachodniego projektanta. U nas się to krytykuje, ale niestety polscy projektanci mogą tylko naśladować światowych, nic nowego nie wymyślą. Podoba mi się zabawa modą Roberta Kupisza. On nie udaje kogoś innego, lubi to co robi, ma charyzmę, radość w sobie i nie jest smutnym projektantem, który udaje mistrza świata, bo takich w tej chwili nie ma. Wszystko już było. Mieliśmy Vivienne Westwood, Versace i nikt ich nie przebije. Można się nabijać z tego, że sylwetki Versace są ciężkie i kiczowate, ale ja widziałam jego kostiumy teatralne i wiem, że robił również świetne skrojone, czarne garnitury.
Kim byli twoi modowi idole?
Byłam fanką Vivienne Westwood, Jeana Paula Gaultiera, Johna Galliano i Gianniego Versace, którego kochałam za to, że pragnął aby kobiety wyglądały zjawiskowo. Jego muzy zawsze miały piękny makijaż i były kobiece. Miały talie, biusty, pupy. Przede wszystkim podążałam jednak tropem pięknych modelek, które w tamtym czasie podbijały wybiegi. Uwielbiałam Lindę Evangelistę, Christy Turlington, Helenę Christensen, Karen Mulder, Naomi Campbell, Cindy Crawford. Obecnie lansuje się wychudzone, androgyniczne modelki, które są kompletnie bez wyrazu, ale prawda jest taka, że do dziś nikt nie przebił tamtej ekipy i nie dorównał im urodą. Kiedy w 1990 roku Dolce & Gabbana otworzyli pierwszy butik we Włoszech, mieszkając tam, natknęłam się na niego i wchodząc do środka na olbrzymim telebimie zobaczyłam moje ukochane ikony modelingu, które w obłokach dymu papierosowego prezentowały piękne suknie. Jedną z nich miała na sobie Linda Evangelista – postanowiłam, że będzie to moja suknia ślubna. Zostawiłam zaliczkę i po miesiącu przyjechałam po odbiór. Mój ślub również był malowniczy. Mąż wystąpił w wielkim żabocie, a na weselu grały wszystkie trójmiejskie kapele: Apteka, Golden Life, Garden Party. Byliśmy bardzo undergroundową grupą, nikt z nas nie wyglądał przeciętnie. Z mężem stanowiliśmy piękną parą – kiedyś pewna angielska dziennikarka podeszła do nas na przyjęciu i powiedziała, żebyśmy przyjechali do Londynu, bo jej znajoma, Vivienne Westwood byłaby nami zachwycona. To był dla mnie komplement najwyższej wagi.
W tamtych czasach ludzie robili, co mogli żeby się wyróżnić, ale nie każdy miał dostęp do markowych i oryginalnych rzeczy tak jak ty.
Mój mąż pracował w sklepie z ekskluzywną odzieżą, w związku z tym zawsze miałam piękne ozdoby. Wiele z nich przetrwało do dziś i nadal są efektowne, a ja często pokazuję je w telewizji. Paweł Konnak z ,,Lalamido” też bardzo dbał o swój wizerunek. Miał specjalne osoby, które szyły dla niego stroje albo je ozdabiały.
"Uwielbiam stylizacje Macadamian Girl – to jestem ja sprzed 20 lat, ale ten etap życia mam już za sobą. Najprościej jest zwrócić na siebie uwagę wyzywającym lub ekstrawaganckim strojem. Ja już nie muszą tego robić."
Miałaś wtedy dostęp do zagranicznej prasy? Skąd czerpałaś inspiracje?
Miałam wujka, który kolekcjonował plakaty reklamowe papierosów z lat 50-tych. Do dziś wiszą u mnie na ścianie w kuchni. Inspirowało mnie piękno kobiecości tych pin-up girls. Wśród nich była m.in. Marylin Monroe w brylantach na szyi. Lalka Barbie też była moim ideałem. Pierwszą dostałam od mojej mamy, kiedy już sama byłam matką, a drugą przywiozłam sobie z Nowego Jorku.
Czasem, gdy oglądam zdjęcia sprzed trzydziestu lat, nie widzę niczego nadzwyczajnego w stylizacjach, którymi wtedy się zachwycano, ale ten zachwyt wynikał pewnie z tego, że nie było niczego więcej do wyboru.
Teraz przechodząc przez sklepy dostrzegam czasem coś, co idealnie sprawdziłoby się w ,,Lalamido”, a kiedyś musiałam to zrobić sama – ale dzięki temu ile rzeczy potrafię zrobić! W programie ubierałam, malowałam,czesałam i występowałam – to była praktyka zawodowa lepsza niż każda szkoła!
No tak, teraz na planie każdej sesji, spotu, czy programu, każdy ma ściśle przydzieloną funkcję.
Dla mnie, jako stylistki ważne jest to, żebym całą postać potrafiła stworzyć sama – od makijażu, przez fryzurę po kostium. Ciężko jest wytłumaczyć komuś, na jakim makijażu mi zależy. Wielokrotnie zdarza się, że muszę poprawiać modelki. Bardzo lubię prowadzić imprezy kostiumowe w Spatifie, w Sopocie. Wszystko wtedy robię sama: ubieram, maluję i czeszę. Szczerze mówiąc najlepiej się tam realizuję. Wszyscy są zachwyceni, gdy zakładają te cuda. To jest coś, co mnie cieszy, bo od początku do końca robię wszystko sama.
Miałaś chyba okazję wykazać się twórczo jako kostiumograf przy serialu ,,Niania Frania”.
Tak! Pracowałam przy czterech ostatnich transzach tego serialu. To było idealne miejsce dla mnie. W ,,Niani” występowały m.in. stroje z ,,Lalamido”, po które producent wysłał mnie specjalnie do Gdyni. Do współpracy przy ,,Niani” zaprosiła mnie kostiumografka, z którą pracowałam przy ,,Tańcu z gwiazdami”. Wiedziała, że jestem człowiekiem orkiestrą. Niania to tak naprawdę ja i to widać w kostiumach. Można zauważyć moment, w którym dołączyłam do ekipy. Gdy przyjechała Fran Drescher, czyli odtwórczyni Niani w oryginalnej wersji, myślała, że to ja gram tę postać! Faktycznie, mam głos jak Frania i też ubieram się dziwie. To była jedna z fajniejszych produkcji, przy których pracowałam. ,,Taniec z gwiazdami” był programem ,,na żywo”, więc była to niezwykle stresująca praca. Pracowałam przy dziesięciu transzach, z tym, że na początku zajmowałam się make up`ami.
Oprócz geografii na Uniwersytecie Gdańskim, skończyłaś też szkołę wizażu.
Dokładnie. Przez kilka lat pracowałam jako nauczycielka geografii i wykładałam w szkołach kosmetycznych, a na kursach dla modelek uczyłam wizażu i ekspozycji kostiumu. Pracowałam też na stałe z Yachem Paszkiewiczem przy video clipach. Później przez lata malowałam Monikę Olejnik i wykreowałam to, że pięknie wygląda w kamerze. Robiłam awantury na planie i walczyłam o dobre światło.
Czym jest inspirowana twoja fryzura?
To moja fryzura do trumny. Wszystkie zaprzyjaźnione osoby wiedzą, że tak muszę być uczesana. W ,,Lalamido” miałam bardzo wiele fryzur, peruk, tapirów. W końcu nadszedł moment, kiedy zaczęłam być stylistką telewizyjną, a nie aktorką kabaretową i stwierdziłam, że najlepiej mi w rudych, upiętych włosach. Potrafię zrobić tak, że we wszystkim dobrze wyglądam, bo na tym polega moja praca. Mogę mieć każdy kolor włosów, bo wiem jak go ograć. Idąc tropem moich ukochanych modelek – Linda Evangelista miała włosy w każdym kolorze i zawsze świetnie wyglądała. Trzeba potrafić to ładnie zgrać z makijażem i strojem.
Czyli obalamy sensowność analizy kolorystycznej?
To jest dla mnie bzdura wymyślona na potrzeby zarabiania pieniędzy. Sprawdza się jedynie przy zakupie koszuli nocnej lub szlafroka.
Kiedy postanowiłaś przeprowadzić się do Warszawy?
Trzynaście lat temu, kiedy uznałam, że Warszawa stała się miejscem, gdzie jest największy rynek pracy dla stylistek i wizażystek. Myślę, że moją misją jest to, żeby pomagać niezadowolonym z siebie kobietom w różnych zakamarkach Polski. Mówię im jak ubrać się ładnie, tanio i efektownie. Praca z kobietami spoza mediów sprawia mi największą radość, bo gwiazdy i tak dobrze wyglądają, mają pieniądze i często dostają ubrania. Nigdy nie uwierzę w to, że kobieta, która jest otyła i zaniedbana jest szczęśliwa. Żeby czuć się dobrze, trzeba wyglądać dobrze. Jeżeli ktoś jest niezadbany, znaczy, że jest nieszczęśliwy. Kostium jest wyrazem naszej duszy. Czasem potrzeba małych zmian – skrócenia spódniczki, sweterka w innym kolorze czy nałożenia różu, żeby efekt był widoczny. Bardzo lubię imprezy w centrach handlowych, gdzie po przeprowadzonej metamorfozie dziewczyny rzucają mi się na szyję, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą w lustrze. Niektórym wydaje się, że skoro wywodzę się z ,,Lalamido” albo z “Tańca z gwiazdami”, nadaję się do pracy przy takich projektach jak ,,Niania”, a ja mam za sobą dwie wygrane kampanie prezydenckie i parlamentarne. Pracowałam przy ,,Faktach” w TVN-ie i ,,Wiadomościach” w TVP i na stałe współpracuję z politykami. W tej pracy liczy się obeznanie z kamerą i wiedza, co w niej dobrze wygląda. Ludziom trzeba wytłumaczyć, dlaczego czasami wypadają źle, bo tego po prostu nie widzą. Jeżeli prezenterka źle usiądzie, może mieć na sobie najdroższą i najpiękniejszą sukienkę, a i tak nie będzie w niej dobrze wyglądać. Umiem to przekazać i jestem wiarygodna, bo sama występuję przed kamerą i przez lata nauczyłam się np. tego jak układać nogi, żeby wypadły korzystnie. Zawsze sprawdzam w monitorze czy wszystko jest OK.
Mężczyźni wspominając ,,Lalamido” roznamiętniają się nad twoją urodą i kobiecością. Jaki sama masz stosunek do kobiecości?
Uwielbiam kobiece kobiety, eksponujące swoje atuty. Lubię gdy podkreślają talię, zgrabne nogi, ładne biusty. We Francji, Hiszpanii czy w Italii ludzie są bardziej otwarci na odkrywanie ciała, bo tam jest gorąco i nie robi się scen z powodu tego, że komuś wystaje rowek pomiędzy piersiami, bo jest to normą. Modelką Dolce & Gabbana jest m.in. Sophia Loren – oni uwielbiają takie zmysłowe kobiety. Nikogo nie szokuje sześćdziesięciolatka w czerwonej sukience. Tylko u nas wzbudza to kontrowersje. Przez moje włoskie doświadczenia mam zupełnie inne spojrzenie na te sprawy. Polska niestety jest zachowawcza, ludzie boją się hejtu i dlatego nie chcą się wyróżniać. Zdarza mi się też czasem słyszeć komentarze zapuszczonych mężczyzn, których ciało jest nieskażone sportem, dotyczące niedoskonałości kobiet – to żenujące i ohydne. Gdy jestem świadkiem takich incydentów, odsyłam tych facetów do lustra. Z czasów ,,Lalamido” nie pamiętam żadnych przykrych sytuacji. To był jedyny tego typu program w latach 90-tych. Do tej pory wszyscy kabareciarze kłaniają się nam w pas, bo byliśmy pierwsi.
Gdzie podziało się twoje modowe szaleństwo? Dlaczego najczęściej widzi się ciebie teraz w klasycznych sukienkach i zachowawczych strojach?
W tej chwili jestem stylistką, która i tak zawsze wygląda inaczej niż reszta i nie potrzebuję już piór czy stu kilowych brylantów, żeby się wyróżniać. Czas ,,Lalamido" minął i przebierając się tam co pięć minut, nasyciłam już potrzebę zmian wizerunku. Z przyjemnością przebieram ludzi na bale, ale sama uwielbiam być w małej czarnej. Uwielbiam stylizacje Macadamian Girl – to jestem ja sprzed 20 lat, ale ten etap życia mam już za sobą. Najprościej jest zwrócić na siebie uwagę wyzywającym lub ekstrawaganckim strojem. Ja już nie muszą tego robić. Jestem zadowoloną z życia i z siebie, zrealizowaną postacią, lubiącą ludzi. Ważne jest to, żeby samego siebie doceniać, wybaczyć sobie i lubić siebie.
Wiele osób fascynuje historia twojego imienia – zdradzisz skąd wzięła się Wiganna?
Mama chciała mi dać na imię Jadwiga, a tata Joanna. Łącząc oba imiona, z Jadwigi wzięto Wigę, z Joanny Annę i tak powstała Wiganna. Mam świadomość, że z powodu nietypowego imienia bywam obiektem żartów, co szczerze mówiąc bardzo mnie dziwi, bo nawet, gdy byłam aktorką hardcore`owego kabaretu, nikt nigdy nie robił sobie żartów z mojego imienia. Dawniej to było nie do pomyślenia.
Miewasz gorsze momenty?
Oczywiście że tak. Bywam zniecierpliwiona i zniechęcona, czasami wściekła, bo coś idzie nie tak, nie z mojej winy. Kiedy wyczuwam, że jakiś wąż skrada się w dole pleców, żeby przejąć nade mną kontrolę, zakładam rolki i idę się wyjeździć. Gdy wracam życie znowu jest piękne.
Urodziłaś się z tą energia?
Myślę, że mam ADHD, chociaż krążą słuchy, że ta choroba nie istnieje. Zawsze wszystko robiłam szybko, byłam ruchliwa i wszędzie pierwsza. Nikt nie mógł za mną nadążyć. Nie cierpię szyć, bo to trwa, dlatego zostałam stylistką, a nie projektantką, chociaż próbowałam tego i nawet zorganizowałam swój pokaz mody, w którym chodziła Ania Przybylska, ale wolę wykorzystywać energię projektantów, ich szaleństwo i składać kostiumy w całość, niż szyć sama. Szczerze mówiąc nie lubię mieć asystentek, bo żadna za mną nie nadąża i nie spełnia moich oczekiwań. Nie dlatego, że jestem wiedźmą, tylko po prostu nie ma takich ludzi jak ja. To wynika z praktyki zawodowej, połączonej ze zdolnościami, podzielnością uwagi i tempem. Dobry makijaż można zrobić w 10-15 minut, a nie w dwie godziny. Jeśli ktoś kiedyś stwierdzi, że nie ma mnie w pracy, to znaczy że umarłam. Nie ma możliwości, żebym nie przyszła na plan. Najlepszym dowodem na to jest to, że grałam w clipie Elektrycznych Gitar mając 40 stopni gorączki.
Fotografie i kostiumy: Anna Kubisz
Osobowość telewizyjna, stylistka, wizażystka, przez osiem lat współtworząca i występująca w kultowym programie lat 90-tych ,,Lalamido". O kulisach pracy przy serialu ,,Niania" i ,,Tańcu z gwiazdami", swojej sukni ślubnej, którą prezentowała na wybiegu Linda Evangelista i tym dlaczego nie zatrudnia asystentek, opowiedziała mi Wiganna Papina.
Róża Augustyniak: Wiem, że w duszy gra ci barok. Samo to słowo po włosku oznacza ,,nietypowość’’, ,,dziwność’’ i takie są zdaje się twoje ulubione smaki w modzie.
Wiganna Papina: Barok jest mi niezwykle bliski. Od niego zaczęła się moja pasja do mody. Podczas studiów na Uniwersytecie Gdańskim wzięłam urlop dziekański i wyjechałam na rok do Italii. Włosi mają niezwykłą lekkość ogrywania baroku, który czasami bywa na pograniczu kiczu, ale jest to kicz wysmakowany i piękny i trudno się nim nie zachwycić. W Polsce koniec lat 80-tych był szary, a mnie interesowało wszystko, co jest kolorowe, ozdobne, a najlepiej kiedy jest tego dużo. Obecnie to, co tam wtedy widziałam, stało się normą, natomiast wtedy było nowością i wszyscy byli zdziwieni, że w taki sposób można podchodzić do mody, tym bardziej w Polsce. Tam kobiety nosiły kwiaty we włosach i wianki, łączyły ze sobą wzory, np. kwiatowy z paskami albo z kratką. Przez to, że tam mieszkałam, stałam się niezwykle otwarta na modę. Miałam czerwone włosy, nosiłam barokowe stroje, żaboty, olbrzymie klipsy Escady czy wyraziste, kapiące przepychem ubrania od Versace i Dolce & Gabbana. Myślę, że w dużej mierze przez to, że na tle szarości byłam malowniczą postacią, dostałam angaż w ,,Lalamido”. Robiłam takie wrażenie, że nie zastanawiano się ani minuty, czy mnie zatrudnić.
Opowiedz proszę coś więcej o tym, jak trafiłaś do ,,Lalamido”.
Razem ze Skibą i Konjem mijaliśmy się często na imprezach i współpracowaliśmy przy różnych projektach i video clipach. Pewnego dnia reżyserka Beata Dunajewska postanowiła połączyć naszą ekipę i zrealizować program, który przez osiem lat był emitowany na antenie polskiej dwójki, czyli nie był wcale niszowy. W pierwszym odcinku zagrał ze mną mój niespełna roczny syn. Nie rozumiem, gdy ktoś mówi, że nie ma czasu na dzieci, bo robi karierę. U mnie było odwrotnie.
Z jakimi reakcjami odbiorców programu się spotykałaś?
Ludzie wtedy byli spragnieni kolorów, energii, radości, nie było też jeszcze rozwiniętego internetu i co za tym idzie hejtu. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek krytykował ,,Lalamido” albo nasze stroje, wygląd czy zachowanie. Otaczała nas raczej dobra energia i zachwyt odbiorców, którzy cieszyli się, że w końcu widzą coś radosnego i niosącego pozytywne emocje, bo to był klucz do tego kabaretu. Myśmy się ze wszystkiego śmiali i nabijali ale w radosny sposób. Myślę, że wygląd rozczochranych szaleńców, w koszulach w kwiaty, kabaretkach i piórach – to wszystko podkręcało treści programu.
"Niektórym wydaje się, że skoro wywodzę się z ,,Lalamido” albo z “Tańca z gwiazdami”, nadaję się do pracy przy takich projektach jak ,,Niania”, a ja mam za sobą dwie wygrane kampanie prezydenckie i parlamentarne. Pracowałam przy ,,Faktach” w TVN-ie i ,,Wiadomościach” w TVP i na stałe współpracuję z politykami."
Pewnie wielu freaków w Polsce marzyło o tym, żeby mieć swój program, ale to wam się udało.
Wcale nie było wtedy tylu freaków! Myślę, że to my byliśmy w trudniejszym położeniu, bo mieszkaliśmy w Trójmieście, a nie w stolicy. Co prawda dzięki Yachowi Paszkiewiczowi wszystkie znane zespoły takie jak T.Love czy Kult, przyjeżdżały realizować do nas clipy. Warszawa była wtedy zachowawcza, tam królował pop. My mieliśmy dostęp do morza, a dzięki temu wielki świat i paczki ze Szwecji na wyciągnięcie ręki. Pamiętam, że nabijaliśmy się, że w Warszawie nie ma dżinsów.
Skąd wzięła się w tobie potrzeba wyróżniania się strojem jeszcze przed ,,Lalamido”?
Dużo podróżowałam. Mieszkałam w Wiedniu i w Italii. Moje otwarcie na świat i modę wzięło się z obserwacji ludzi w innych krajach. Mój ojciec mieszkał za granicą i odwiedzając go przywoziłam wszystko, co kolorowe. Teraz, gdy czasem stykam się z opiniami, że jakaś gwiazda źle się ubrała, myślę sobie, że po prostu wygląda inaczej, co nie znaczy źle.
Często za udziwnione stylizacje krytykowana jest Joanna Horodyńska.
Ja uwielbiam jej stylizacje. Uważam, że jest jedną z najlepiej ubranych stylistek w Polsce. Z Moniki Olejnik też niektórzy się nabijają, a ona ma najdroższe ubrania jakie istnieją, często zdjęte w całym zestawie prosto z manekina od zachodniego projektanta. U nas się to krytykuje, ale niestety polscy projektanci mogą tylko naśladować światowych, nic nowego nie wymyślą. Podoba mi się zabawa modą Roberta Kupisza. On nie udaje kogoś innego, lubi to co robi, ma charyzmę, radość w sobie i nie jest smutnym projektantem, który udaje mistrza świata, bo takich w tej chwili nie ma. Wszystko już było. Mieliśmy Vivienne Westwood, Versace i nikt ich nie przebije. Można się nabijać z tego, że sylwetki Versace są ciężkie i kiczowate, ale ja widziałam jego kostiumy teatralne i wiem, że robił również świetne skrojone, czarne garnitury.
Kim byli twoi modowi idole?
Byłam fanką Vivienne Westwood, Jeana Paula Gaultiera, Johna Galliano i Gianniego Versace, którego kochałam za to, że pragnął aby kobiety wyglądały zjawiskowo. Jego muzy zawsze miały piękny makijaż i były kobiece. Miały talie, biusty, pupy. Przede wszystkim podążałam jednak tropem pięknych modelek, które w tamtym czasie podbijały wybiegi. Uwielbiałam Lindę Evangelistę, Christy Turlington, Helenę Christensen, Karen Mulder, Naomi Campbell, Cindy Crawford. Obecnie lansuje się wychudzone, androgyniczne modelki, które są kompletnie bez wyrazu, ale prawda jest taka, że do dziś nikt nie przebił tamtej ekipy i nie dorównał im urodą. Kiedy w 1990 roku Dolce & Gabbana otworzyli pierwszy butik we Włoszech, mieszkając tam, natknęłam się na niego i wchodząc do środka na olbrzymim telebimie zobaczyłam moje ukochane ikony modelingu, które w obłokach dymu papierosowego prezentowały piękne suknie. Jedną z nich miała na sobie Linda Evangelista – postanowiłam, że będzie to moja suknia ślubna. Zostawiłam zaliczkę i po miesiącu przyjechałam po odbiór. Mój ślub również był malowniczy. Mąż wystąpił w wielkim żabocie, a na weselu grały wszystkie trójmiejskie kapele: Apteka, Golden Life, Garden Party. Byliśmy bardzo undergroundową grupą, nikt z nas nie wyglądał przeciętnie. Z mężem stanowiliśmy piękną parą – kiedyś pewna angielska dziennikarka podeszła do nas na przyjęciu i powiedziała, żebyśmy przyjechali do Londynu, bo jej znajoma, Vivienne Westwood byłaby nami zachwycona. To był dla mnie komplement najwyższej wagi.
W tamtych czasach ludzie robili, co mogli żeby się wyróżnić, ale nie każdy miał dostęp do markowych i oryginalnych rzeczy tak jak ty.
Mój mąż pracował w sklepie z ekskluzywną odzieżą, w związku z tym zawsze miałam piękne ozdoby. Wiele z nich przetrwało do dziś i nadal są efektowne, a ja często pokazuję je w telewizji. Paweł Konnak z ,,Lalamido” też bardzo dbał o swój wizerunek. Miał specjalne osoby, które szyły dla niego stroje albo je ozdabiały.
"Uwielbiam stylizacje Macadamian Girl – to jestem ja sprzed 20 lat, ale ten etap życia mam już za sobą. Najprościej jest zwrócić na siebie uwagę wyzywającym lub ekstrawaganckim strojem. Ja już nie muszą tego robić."
Miałaś wtedy dostęp do zagranicznej prasy? Skąd czerpałaś inspiracje?
Miałam wujka, który kolekcjonował plakaty reklamowe papierosów z lat 50-tych. Do dziś wiszą u mnie na ścianie w kuchni. Inspirowało mnie piękno kobiecości tych pin-up girls. Wśród nich była m.in. Marylin Monroe w brylantach na szyi. Lalka Barbie też była moim ideałem. Pierwszą dostałam od mojej mamy, kiedy już sama byłam matką, a drugą przywiozłam sobie z Nowego Jorku.
Czasem, gdy oglądam zdjęcia sprzed trzydziestu lat, nie widzę niczego nadzwyczajnego w stylizacjach, którymi wtedy się zachwycano, ale ten zachwyt wynikał pewnie z tego, że nie było niczego więcej do wyboru.
Teraz przechodząc przez sklepy dostrzegam czasem coś, co idealnie sprawdziłoby się w ,,Lalamido”, a kiedyś musiałam to zrobić sama – ale dzięki temu ile rzeczy potrafię zrobić! W programie ubierałam, malowałam,czesałam i występowałam – to była praktyka zawodowa lepsza niż każda szkoła!
No tak, teraz na planie każdej sesji, spotu, czy programu, każdy ma ściśle przydzieloną funkcję.
Dla mnie, jako stylistki ważne jest to, żebym całą postać potrafiła stworzyć sama – od makijażu, przez fryzurę po kostium. Ciężko jest wytłumaczyć komuś, na jakim makijażu mi zależy. Wielokrotnie zdarza się, że muszę poprawiać modelki. Bardzo lubię prowadzić imprezy kostiumowe w Spatifie, w Sopocie. Wszystko wtedy robię sama: ubieram, maluję i czeszę. Szczerze mówiąc najlepiej się tam realizuję. Wszyscy są zachwyceni, gdy zakładają te cuda. To jest coś, co mnie cieszy, bo od początku do końca robię wszystko sama.
Miałaś chyba okazję wykazać się twórczo jako kostiumograf przy serialu ,,Niania Frania”.
Tak! Pracowałam przy czterech ostatnich transzach tego serialu. To było idealne miejsce dla mnie. W ,,Niani” występowały m.in. stroje z ,,Lalamido”, po które producent wysłał mnie specjalnie do Gdyni. Do współpracy przy ,,Niani” zaprosiła mnie kostiumografka, z którą pracowałam przy ,,Tańcu z gwiazdami”. Wiedziała, że jestem człowiekiem orkiestrą. Niania to tak naprawdę ja i to widać w kostiumach. Można zauważyć moment, w którym dołączyłam do ekipy. Gdy przyjechała Fran Drescher, czyli odtwórczyni Niani w oryginalnej wersji, myślała, że to ja gram tę postać! Faktycznie, mam głos jak Frania i też ubieram się dziwie. To była jedna z fajniejszych produkcji, przy których pracowałam. ,,Taniec z gwiazdami” był programem ,,na żywo”, więc była to niezwykle stresująca praca. Pracowałam przy dziesięciu transzach, z tym, że na początku zajmowałam się make up`ami.
Oprócz geografii na Uniwersytecie Gdańskim, skończyłaś też szkołę wizażu.
Dokładnie. Przez kilka lat pracowałam jako nauczycielka geografii i wykładałam w szkołach kosmetycznych, a na kursach dla modelek uczyłam wizażu i ekspozycji kostiumu. Pracowałam też na stałe z Yachem Paszkiewiczem przy video clipach. Później przez lata malowałam Monikę Olejnik i wykreowałam to, że pięknie wygląda w kamerze. Robiłam awantury na planie i walczyłam o dobre światło.
Czym jest inspirowana twoja fryzura?
To moja fryzura do trumny. Wszystkie zaprzyjaźnione osoby wiedzą, że tak muszę być uczesana. W ,,Lalamido” miałam bardzo wiele fryzur, peruk, tapirów. W końcu nadszedł moment, kiedy zaczęłam być stylistką telewizyjną, a nie aktorką kabaretową i stwierdziłam, że najlepiej mi w rudych, upiętych włosach. Potrafię zrobić tak, że we wszystkim dobrze wyglądam, bo na tym polega moja praca. Mogę mieć każdy kolor włosów, bo wiem jak go ograć. Idąc tropem moich ukochanych modelek – Linda Evangelista miała włosy w każdym kolorze i zawsze świetnie wyglądała. Trzeba potrafić to ładnie zgrać z makijażem i strojem.
Czyli obalamy sensowność analizy kolorystycznej?
To jest dla mnie bzdura wymyślona na potrzeby zarabiania pieniędzy. Sprawdza się jedynie przy zakupie koszuli nocnej lub szlafroka.
Kiedy postanowiłaś przeprowadzić się do Warszawy?
Trzynaście lat temu, kiedy uznałam, że Warszawa stała się miejscem, gdzie jest największy rynek pracy dla stylistek i wizażystek. Myślę, że moją misją jest to, żeby pomagać niezadowolonym z siebie kobietom w różnych zakamarkach Polski. Mówię im jak ubrać się ładnie, tanio i efektownie. Praca z kobietami spoza mediów sprawia mi największą radość, bo gwiazdy i tak dobrze wyglądają, mają pieniądze i często dostają ubrania. Nigdy nie uwierzę w to, że kobieta, która jest otyła i zaniedbana jest szczęśliwa. Żeby czuć się dobrze, trzeba wyglądać dobrze. Jeżeli ktoś jest niezadbany, znaczy, że jest nieszczęśliwy. Kostium jest wyrazem naszej duszy. Czasem potrzeba małych zmian – skrócenia spódniczki, sweterka w innym kolorze czy nałożenia różu, żeby efekt był widoczny. Bardzo lubię imprezy w centrach handlowych, gdzie po przeprowadzonej metamorfozie dziewczyny rzucają mi się na szyję, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą w lustrze. Niektórym wydaje się, że skoro wywodzę się z ,,Lalamido” albo z “Tańca z gwiazdami”, nadaję się do pracy przy takich projektach jak ,,Niania”, a ja mam za sobą dwie wygrane kampanie prezydenckie i parlamentarne. Pracowałam przy ,,Faktach” w TVN-ie i ,,Wiadomościach” w TVP i na stałe współpracuję z politykami. W tej pracy liczy się obeznanie z kamerą i wiedza, co w niej dobrze wygląda. Ludziom trzeba wytłumaczyć, dlaczego czasami wypadają źle, bo tego po prostu nie widzą. Jeżeli prezenterka źle usiądzie, może mieć na sobie najdroższą i najpiękniejszą sukienkę, a i tak nie będzie w niej dobrze wyglądać. Umiem to przekazać i jestem wiarygodna, bo sama występuję przed kamerą i przez lata nauczyłam się np. tego jak układać nogi, żeby wypadły korzystnie. Zawsze sprawdzam w monitorze czy wszystko jest OK.
Mężczyźni wspominając ,,Lalamido” roznamiętniają się nad twoją urodą i kobiecością. Jaki sama masz stosunek do kobiecości?
Uwielbiam kobiece kobiety, eksponujące swoje atuty. Lubię gdy podkreślają talię, zgrabne nogi, ładne biusty. We Francji, Hiszpanii czy w Italii ludzie są bardziej otwarci na odkrywanie ciała, bo tam jest gorąco i nie robi się scen z powodu tego, że komuś wystaje rowek pomiędzy piersiami, bo jest to normą. Modelką Dolce & Gabbana jest m.in. Sophia Loren – oni uwielbiają takie zmysłowe kobiety. Nikogo nie szokuje sześćdziesięciolatka w czerwonej sukience. Tylko u nas wzbudza to kontrowersje. Przez moje włoskie doświadczenia mam zupełnie inne spojrzenie na te sprawy. Polska niestety jest zachowawcza, ludzie boją się hejtu i dlatego nie chcą się wyróżniać. Zdarza mi się też czasem słyszeć komentarze zapuszczonych mężczyzn, których ciało jest nieskażone sportem, dotyczące niedoskonałości kobiet – to żenujące i ohydne. Gdy jestem świadkiem takich incydentów, odsyłam tych facetów do lustra. Z czasów ,,Lalamido” nie pamiętam żadnych przykrych sytuacji. To był jedyny tego typu program w latach 90-tych. Do tej pory wszyscy kabareciarze kłaniają się nam w pas, bo byliśmy pierwsi.
Gdzie podziało się twoje modowe szaleństwo? Dlaczego najczęściej widzi się ciebie teraz w klasycznych sukienkach i zachowawczych strojach?
W tej chwili jestem stylistką, która i tak zawsze wygląda inaczej niż reszta i nie potrzebuję już piór czy stu kilowych brylantów, żeby się wyróżniać. Czas ,,Lalamido" minął i przebierając się tam co pięć minut, nasyciłam już potrzebę zmian wizerunku. Z przyjemnością przebieram ludzi na bale, ale sama uwielbiam być w małej czarnej. Uwielbiam stylizacje Macadamian Girl – to jestem ja sprzed 20 lat, ale ten etap życia mam już za sobą. Najprościej jest zwrócić na siebie uwagę wyzywającym lub ekstrawaganckim strojem. Ja już nie muszą tego robić. Jestem zadowoloną z życia i z siebie, zrealizowaną postacią, lubiącą ludzi. Ważne jest to, żeby samego siebie doceniać, wybaczyć sobie i lubić siebie.
Wiele osób fascynuje historia twojego imienia – zdradzisz skąd wzięła się Wiganna?
Mama chciała mi dać na imię Jadwiga, a tata Joanna. Łącząc oba imiona, z Jadwigi wzięto Wigę, z Joanny Annę i tak powstała Wiganna. Mam świadomość, że z powodu nietypowego imienia bywam obiektem żartów, co szczerze mówiąc bardzo mnie dziwi, bo nawet, gdy byłam aktorką hardcore`owego kabaretu, nikt nigdy nie robił sobie żartów z mojego imienia. Dawniej to było nie do pomyślenia.
Miewasz gorsze momenty?
Oczywiście że tak. Bywam zniecierpliwiona i zniechęcona, czasami wściekła, bo coś idzie nie tak, nie z mojej winy. Kiedy wyczuwam, że jakiś wąż skrada się w dole pleców, żeby przejąć nade mną kontrolę, zakładam rolki i idę się wyjeździć. Gdy wracam życie znowu jest piękne.
Urodziłaś się z tą energia?
Myślę, że mam ADHD, chociaż krążą słuchy, że ta choroba nie istnieje. Zawsze wszystko robiłam szybko, byłam ruchliwa i wszędzie pierwsza. Nikt nie mógł za mną nadążyć. Nie cierpię szyć, bo to trwa, dlatego zostałam stylistką, a nie projektantką, chociaż próbowałam tego i nawet zorganizowałam swój pokaz mody, w którym chodziła Ania Przybylska, ale wolę wykorzystywać energię projektantów, ich szaleństwo i składać kostiumy w całość, niż szyć sama. Szczerze mówiąc nie lubię mieć asystentek, bo żadna za mną nie nadąża i nie spełnia moich oczekiwań. Nie dlatego, że jestem wiedźmą, tylko po prostu nie ma takich ludzi jak ja. To wynika z praktyki zawodowej, połączonej ze zdolnościami, podzielnością uwagi i tempem. Dobry makijaż można zrobić w 10-15 minut, a nie w dwie godziny. Jeśli ktoś kiedyś stwierdzi, że nie ma mnie w pracy, to znaczy że umarłam. Nie ma możliwości, żebym nie przyszła na plan. Najlepszym dowodem na to jest to, że grałam w clipie Elektrycznych Gitar mając 40 stopni gorączki.
Fotografie i kostiumy: Anna Kubisz